Dwunasty i trzynasty tydzien
Praca i administracje...
poniewaz waznosc naszych wiz uplywala 6 czerwca, wiekszosc czesc tego tych dwoch tygodni poswiecilismy na wypelnianie papierkow. Na poczatku naszego pobytu wydawalo nam sie ze nareszcie znalezlismy administracyjny raj tzn. miejce na ziemi gdzie nie trzeba wypelniac papierow za kazdym razem gdy ma sie ochote isc do kibelka. Niestety ciezko sie pomylilismy. Tajlandczycy zorganizowali swoja administracje na przykladzie europejskiej i tak tez powstal system, prowadzony przez urzednikow zbijajacych baki, ktorych glownym celem jest abyscie stracili jak najwiecej czasu...
Aby przedluzyc wize "B" ( non imigrant) trzeba uzbroic sie w cierpliwosc i dostarczyc plik dokumentow, ktorego grubosci moga pozazdroscic wszystkie europejskie administracje razem wziete. Na pierwszym miejscu listy niezbednych dokumentow figuruje pozwolenie na prace. Ten papierek powinnismy otrzymac zaraz po przyjezdzie do Tajlandii, lecz najpierw powinnismy jeszcze wiedziec ze go potrzebujemy! Poczawszy od Harry'ego - dyrektora TTC, po biedna urzedniczke z konsulatu Tajlandii w Lyonie, ktora nam wydala nasze wizy, nikt nie byl w stanie uswiadomic nas o potrzebie posiadania takiego dokumentu. I tak tez zlamalismy prawo w kraju usmiechu...
Ostatnie dni spedzilismy pomiedzy biurem imigracji, urzedem pracy i naszym biurem. Po kilku godzinach w szpitalu i otrzymaniu certyfikatu, ze jestesmy kompletnie zdrowi i zdolni do pracy, udalismy sie do fotografa po zdjecia formatu 4x6 cm, nastepnie spedzilismy kilka godzin na wypelnianiu formularzy, kopiowaniu calych paszportow, podpisywaniu papierkow, papierow itd... Wyposazeni w dokumentacjie o grubosci encyklopedii powszechnej, udalismy sie do urzedu pracy, gdzie to nam wyjasniono ze nie mozemy pracowac jako designerzy (bo mozemy sobie przypadkiem palce kartkami poprzecinac, albo wybic oko olowkiem) i przerobiono nas na ekspertow i konsultantow w sprawach designu - zeby pasowalo w papierkach. Kilka dni pozniej dostalismy przepiekne niebieskie ksazeczki - nasze pozwolenie na prace od 4 do 6 czerwca...Tak wiec z pozwoleniem na prace pojechalismy do urzedu imigracji (oczywiscie na drugim koncu mista, zeby bylo ciekawiej) gdzie przedluzono nam wizy na kolejne 7 dni... W tym momencie Harry skapitulowal i wynajal kobite do wypelniania papierow, ktora to po skopiowaniu jeszcze raz calych naszych paszportow, poszla z powrotem do urzedu pracy i przedluzyla nam zezwolenie na prace do 13 czerwca. W rezultacie cale to zamieszanie niczego nie rozwiazalo i w okolicach 13- ego wybierzemy sie z Harrym na przejscie graniczne z Birma aby wygrac jeszcze kilka dni pobytu w Tajlandii. Nic z tego nie zrozumieliscie?? Nie martwcie sie my rowniez...
Z zycia codziennego:
Aree i Somkhuan sa nam kompletnie nieznani, lecz Aree jest bratem Nomy, a Nomy pracuje z nami w TTC. W zwiazku z tym w ostatni czwartek zostalismy zaproszeni na slub Aree i Somkhuan. Na rozowym, kartonowym papierze widnialy dziwaczne okragle znaczki (jezyk karen) a obok wyjasnienia po angielsku, ze rodziece mlodych maja zaszczyt nas zaprosic na ceremonie slubna o 10 rano w kaplicy Uniwersytetu Payap. Wiec w sobote rano Ubralismy sie przyzwoicie i wybralismy sie do kosciola. Cala ceremonia slubna trwala ponad poltorej godziny i przerywana byla od czasu do czasu tradycyjnymi spiewami Karenow lub romantycznymi piosenkami po angielsku, o czym mowil pastor nie mamy zielonego pojecia, w kazdym badz razie mlodzie sie ozenili a nas zaproszono na obiad... Jednak azjatyckie obchodzenie wesel nie ma nic wspolnego z naszymi zwyczajami. Tu poslubny obiad trwa pol godziny, wszystko jest popijane cola albo fanta i po kilku slubnych zdjeciach wszyscy sie rozchodza do domu... No coz co kraj to obyczaj.
Troche kultury:
Od ponad miesiaca planujemy w kazdy week-end wybrac sie do Doi Suthep. Miejsce pielgrzymek dla buddystow, polozone na wzgorzu dominujacym Chiang Mai. Nareszcie w ostatnia niedziele, po wyczerpaniu wszystkich mozliwych wymowek, udalo nam sie dotrzec do tej swiatyni, ktorej zdjecia mozecie zobaczyc w albume pt."Doi Suthep".
Notka kulinarna:
Zupa z wolowego ogona: cebula, chili, sok cytrynowy, kilka przypraw i sporo kawalkow wolowego ogona. Calosc gotowac na wolnym ogniu przez kilka godzin, poczym mozna podawac zupe w niewielkich miseczkach. Po zjedzeniu jedyne co wam pozostaje to poczekac do jutra: rozwolnienie gwarantowane...